| 
     
      
    powrót 
    
      
    
    
    Poniedziałek, 30 sierpnia 2004 
    
     
    Polak Niemiec – dwa bratanki? 
     
    Przegląd 08:03  
  
    
    
    Awantura o odszkodowania wojenne pokazała, że Polacy wciąż obawiają się 
    Niemców. Oba narody pozostają sobie obce.  
     
    Między Warszawą a Berlinem zbiera się na burzę. W ubiegłym tygodniu 
    niektórzy posłowie wypowiadali się w Sejmie, tak jakby Niemcy wciąż knuły 
    agresję na nasz kraj, jakby za Odrą czaił się podstępny nieprzyjaciel. 
    Wydaje się, że 14 lat polsko-niemieckiego pojednania poszło na marne. 
     
    Janusz Dobrosz z LPR twierdził, że w RFN istnieje historyczna linia, 
    zmierzająca do zniszczenia państwa polskiego, którą zapoczątkowali Fryderyk 
    II i Bismarck. Dobrosz głosił, że Niemcy powinny zapłacić Polsce za straty 
    wyrządzone w czasie II wojny światowej 634 mld dol. odszkodowania. 
     
    Lider PiS, Jarosław Kaczyński, ostrzegał przed frontem obrony niemieckich 
    interesów w Polsce, który tworzą niemieckie służby specjalne, żyjący jakoby 
    za niemieckie pieniądze „niezależni publicyści” oraz „tłumek pożytecznych 
    idiotów o żebraczym usposobieniu”. Jan Łączny z Samoobrony pytał byłego 
    ministra spraw zagranicznych, Bronisława Geremka, ile wziął pieniędzy za to, 
    że milczał, gdy w 1998 r. Bundestag przyjął uchwałę popierającą postulaty 
    Związku Wypędzonych. Krytykowano silną obecność kapitału niemieckiego w 
    polskich mediach, wypominano mniejszości niemieckiej jej wyborcze 
    przywileje. 
     
    Gorąca debata w Sejmie odbyła się na temat projektu uchwały o reparacjach 
    wojennych, której przyjęcie rekomendowała Sejmowi Komisja Spraw 
    Zagranicznych. Uchwała ma zobowiązać rząd RP do wyegzekwowania należnych 
    Polsce reparacji wojennych z tytułu strat i szkód wyrządzonych przez Niemcy 
    w czasie II wojny światowej i do rozpoczęcia w tym celu rozmów z rządem RFN. 
    Tylko SLD był przeciwko przyjęciu tej uchwały jako „sprzecznej z polską 
    racją stanu” i burzącej istniejący porządek prawny w Europie. 
     
    W 1953 r. rząd PRL, uznawany na arenie międzynarodowej, zrzekł się przecież 
    reparacji wojennych. Wydaje się jednak, że w jakiejś złagodzonej formie 
    uchwała ta zostanie przyjęta przez Sejm, aby wisiała jak miecz Damoklesa nad 
    głowami polityków w Berlinie. Uzasadnione polskie lęki są przecież oczywistą 
    odpowiedzią na żądania Związku Wypędzonych i Powiernictwa Pruskiego, które 
    zapowiadają, że niemieccy wysiedleńcy będą szukali zaspokojenia swych 
    roszczeń majątkowych przed polskimi i międzynarodowymi sądami. Rząd 
    niemiecki uważa, że wysiedleni mają do tego pełne prawo. Opinia publiczna i 
    politycy polscy reprezentują natomiast pogląd, że to władze RFN muszą 
    zapłacić przesiedleńcom ewentualne odszkodowania – to przecież Niemcy 
    ponoszą winę za barbarzyńską wojnę i okupację, to Niemcy wymordowali 6 mln 
    Polaków i dokonali w naszym kraju potwornych spustoszeń. 
     
    Uchwała o ewentualnych reparacjach dla Polski może skłonić rząd federalny do 
    ponownego przemyślenia problemu. Cała sprawa jeszcze raz pokazała, jak 
    ogromne są wciąż pokłady nieufności między dwoma sąsiadującymi ze sobą 
    narodami. Dziennik „Der Tagesspiegel” napisał, że epoka, w której Polacy i 
    Niemcy gotowi byli do pojednania, dobiega kresu. „Nasze stosunki z Polską 
    stają się coraz trudniejsze... Niemcy nie akceptują Polski jako 
    równoprawnego partnera”, twierdzi magazyn „Die Zeit”. 
     
    A przecież wśród zagranicznych studentów w RFN większość stanowią Polacy. W 
    statystyce małżeństw mieszanych w Republice Federalnej polsko-niemieckie są 
    na pierwszym miejscu. 30 tys. pracujących na czarno polskich sprzątaczek i 
    rzemieślników utrzymuje porządek w mieszkaniach dobrze sytuowanych 
    berlińczyków. Prawie 500 polskich księży otacza opieką duszpasterską 
    niemieckie parafie. 
     
    Podpisano ponad 400 umów o partnerstwie między polskimi a niemieckimi 
    miastami. Tylko po obu stronach granicy Polski z Brandenburgią istnieją 
    partnerskie związki między 230 szkołami i dziesięcioma przedszkolami. 
    Polsko-niemiecko-duński korpus wojskowy pełni służbę w Szczecinie. Polska 
    jest dla kulejącego, ale wciąż potężnego kolosa gospodarczego zza Odry 
    wspaniałym rynkiem zbytu i polem ekspansji gospodarczej. Około 25% 
    zagranicznych inwestycji w RP to dzieło niemieckiego kapitału. Współpraca 
    ekonomiczna między oboma krajami jest imponująca i z każdym rokiem nabiera 
    rozpędu. 
     
    W 2003 r. wartość niemieckiego eksportu do Polski wyniosła 16,39 mld euro 
    (spośród krajów, które 1 maja br. przystąpiły do UE, tylko do Czech Niemcy 
    wyeksportowały więcej – za 16,72 mld euro). Według federalnego Ministerstwa 
    Finansów, samochodowy ruch towarowy na granicy polsko-niemieckiej wzrośnie 
    do 2015 r. o 235%. Dynamiczni polscy przedsiębiorcy, specjaliści i lekarze 
    już teraz ratują od zapaści wyludniające się miasta Niemiec Wschodnich. 
     
    Jednak mimo tych coraz intensywniejszych kontaktów oba narody pozostały 
    wobec siebie nieufne lub w najlepszym razie obojętne. „Egzotyczni sąsiedzi” 
    – napisał w sierpniu o Polakach magazyn „Stern”. Jeszcze w maju 2002 r. 
    ówczesny prezydent RFN, Johannes Rau, sławił w przemówieniu wygłoszonym w 
    Darmstadt „cud niemiecko-polskiego pojednania”. Rolą polityków często jest 
    przywoływanie rzeczywistości idealnej, która nie istnieje. Publicyści są już 
    znacznie bardziej sceptyczni. Nastąpił „koniec kiczu pojednania”. „Jeszcze 
    Polska nie została zrozumiana”, pisze dziennik „Die Welt”. „Tylko nieliczni 
    Polacy i Niemcy potrafią się porozumieć – zazwyczaj politycy czy ludzie 
    kultury, ale większość obywateli w obu krajach pozostała sobie całkowicie 
    obca”, twierdzi tygodnik „Der Spiegel”. 
     
    Projekt rozszerzenia UE nigdy nie miał w Niemczech większości, wbrew woli 
    społeczeństwa przeforsowali go politycy. W 2004 r. tylko 23% obywateli RFN 
    popierało otwarcie przed Polską drzwi do „wspólnego europejskiego domu”. 
    Nawet liberalne media nad Renem i Łabą z upodobaniem straszyły bowiem 
    inwazją przemytników, prostytutek, bandytów i złodziei samochodów z Dzikiego 
    Wschodu. – Niemcy nie patrzą już może tak negatywnie na Polaków, ale nie są 
    też nami zbyt zainteresowani – mówi Mateusz Fałkowski z Instytutu Spraw 
    Publicznych, który na co dzień zajmuje się relacjami polsko-niemieckimi. – 
    Zarówno Niemcy, jak i Polacy spoglądają na Zachód. Tylko że Polacy widzą 
    Niemców, Niemcy natomiast często nie widzą Polaków. 
     
    – Polska to Dziki Wschód. Ale ja to w Polsce bardzo lubię. Lasy, jeziora, 
    morze. Na Zachodzie takich terenów już nie ma. A co się tyczy ludzi, Polacy 
    lepiej dają sobie radę w chaosie. Gdy wszystko bierze w łeb, Niemiec 
    bezradnie rozkłada ręce. A Polak? Polak mówi: róbmy swoje – przekonuje z 
    kolei Bernard Musch-Borowska, od pięciu lat korespondent radia niemieckiego 
    w Polsce. Nazwisko ma po żonie, a w Niemczech nie odmienia się nazwisk. 
    Pewnego dnia dostał od szefa propozycję pracy w Polsce. Nie miał żadnych 
    wątpliwości. Podobnie jak kilka lat wcześniej, gdy się żenił z Polką. 
     
    Nie ma co się spodziewać, że Niemcy zaczną nagle tłumnie do nas przyjeżdżać. 
    – Ale mój syn opowiedział mi niedawno ciekawą historię – podchwytuje 
    ambasador RFN w Polsce, dr Reinhard Schweppe. – W Niemczech funkcjonuje 
    uczelniany rynek pracy dla młodych ludzi. Propozycje od najlepszych firm 
    dostają tylko absolwenci z najlepszymi ocenami. Ale jeden znajomy syna, 
    żaden geniusz, dostał się do wymarzonej firmy. Dlaczego? Powiedział, że zna 
    język polski. 
     
    Dobry Polak, zły Niemiec 
     
    Władze Brandenburgii doskonale zdawały sobie sprawę z nieprzychylnych wobec 
    sąsiadów zza Odry nastrojów. Przed przystąpieniem Polski do UE rząd krajowy 
    w Poczdamie zorganizował akcję „Otwarta Brandenburgia”, mającą złagodzić 
    niechęć obywateli do Polaków. Koordynator tego przedsięwzięcia, wiceminister 
    oświaty, Martin Gorholt, stwierdził, że przystąpienie Polski do UE będzie 
    „sprawdzianem i wyzwaniem dla otwartości Brandenburczyków”. Jeśli obywatele 
    nie okażą tolerancji, Brandenburgia stanie się tylko krajem tranzytowym i 
    nic nie skorzysta na powiększeniu Unii, ostrzegał swych rodaków. 
     
    Jednak takie jednorazowe akcje niewiele zmienią. W kontaktach 
    polsko-niemieckich wciąż żywe są uprzedzenia, często jeszcze z XVIII w., 
    kiedy sprawne, drapieżne państwo pruskie unicestwiało anarchiczną 
    rzeczpospolitą szlachecką. Jak pisze dziennik „Die Welt”, od pamfletu 
    „Orangutan, czyli Polak wedle swego prawdziwego charakteru” z 1779 r. aż po 
    płaskie antypolskie dowcipy telewizyjnego wesołka Haralda Schmidta 
    zniesławiające obrazy są podobne. 
     
    – Po polskiej stronie jest, schowany głęboko, kompleks II wojny światowej i 
    okupacji. Kilka lat temu wydawało mi się, że ten etap w historii przestał 
    już budzić gorące emocje, lecz po ostatnich kontrowersjach wokół Związku 
    Wypędzonych przekonałem się, że jest zupełnie inaczej. Wspomnienia ożywają, 
    gdy tylko zdaje się nam, że „ci Niemcy” próbują nas czymś obrazić – 
    przyznaje historyk, prof. Andrzej Borodziej. Jego zdaniem, trzy kwestie 
    rzutują na nasze obecne relacje. Po pierwsze, wojna. Po drugie, przekonanie, 
    że Niemcy są więksi i silniejsi. Po trzecie, nasze wejście do UE i 
    konieczność zacieśnienia relacji, zniesienia granic. Wszystko razem budzi 
    niepokój. 
     
    Historycy przekonują, że nie bez znaczenia w polsko-niemieckich relacjach 
    jest też okres PRL. Istniało zapotrzebowanie na złego Niemca, a wrogość 
    wobec Republiki Federalnej stała się jednym z ważniejszych ogniw łączących 
    społeczeństwo z partią. Tak było do 1989 r. Granica między NRD a PRL była do 
    połowy lat 50. szczelnie zamknięta, w latach 60. lekko się otworzyła. W 
    kolejnej dekadzie nastąpiło już pełne otwarcie, z autentycznymi kontaktami 
    międzyludzkimi, a nie tylko zapewnianymi przez zakłady pracy. Tak było aż do 
    powstania „Solidarności”. 
     
    – Jeżeli teraz młody Niemiec przyjeżdża do Polski, prawie zawsze chce 
    obejrzeć obóz koncentracyjny. Potem jest przynajmniej kilka godzin ogólnego 
    smutku – opowiada Łukasz Śledziecki, licealista, który już od kilku lat 
    uczestniczy w polsko-niemieckiej wymianie młodzieży. Jego zdaniem, nawet w 
    młodym pokoleniu tkwi poczucie winy historycznej. Ale nie można obwiniać 
    tych ludzi za to, co robili ich dziadkowie. 
     
    Polnische Wirtschaft 
     
    Polnische Wirtschaft to w Niemczech synonim ekonomicznego bezhołowia, 
    polnische Reichstag zaś – politycznego chaosu. Polak to stworzenie brudne i 
    leniwe, które gustuje w mocnych trunkach, przy czym kradnie wszystko, co 
    tylko wpadnie mu w ręce, zwłaszcza własność poczciwego, pracowitego 
    „niemieckiego Michaela”. 
     
    Dane Instytutu Spraw Publicznych pokazują, że Węgrzy i Czesi lepiej są 
    oceniani przez Niemców w porównaniu z Polakami. Większa jest też deklarowana 
    sympatia dla tych narodów. – W badaniu prosiliśmy o ustosunkowanie się do 
    biegunowych cech „typowego Polaka”, na przykład pracowity-leniwy. Większość 
    Niemców wskazywała środek skali. Poza dwiema cechami. Jesteśmy uznawani w 
    Niemczech za bardzo religijnych i zacofanych. I te cechy, w mniemaniu 
    naszych sąsiadów, są ze sobą powiązane – opowiada Mateusz Fałkowski. 
     
    Jak więc wypadamy w oczach Niemców? – Uprzejmi, bardziej niż my zwracają 
    uwagę na styl i konwenanse. Specyficzne są też relacje damsko-męskie. Nie 
    chodzi tylko o otwieranie drzwi czy całowanie w rękę. Jest w nich więcej 
    erotyzmu – taką laurkę wystawia nam Bernard Musch-Borowska. To plusy. A 
    minusy? – Niektórzy Niemcy ciągle patrzą na Polaków jak na naród 
    alkoholików. Ja myślę, że młodzi nie piją już tyle wódki, ile kiedyś. Ale 
    piją. Na niemieckiej imprezie młodzieżowej jest najwyżej piwo. 
     
    W ostatnich latach w tych stereotypach doszło do pewnej przemiany. Traci moc 
    pojęcie polnische Wirtschaft i blednie obraz leniwego Polaka. Zachodni 
    sąsiedzi zaczynają rozumieć, że za Odrą i Nysą nie ma już ekonomicznej 
    pustyni. Za to tym barwniejsze są opowieści o Polakach złodziejach w 
    rodzaju: „Po czym poznać, że w okolicy są Polacy? Bo Cyganie zawierają 
    ubezpieczenia od kradzieży”. Takich Polenwitze jak w Niemczech nie opowiada 
    się w żadnym państwie europejskim. 
     
    – W kwietniu byłem u znajomego Niemca. Poszliśmy na spacer i na ulicy 
    spotkaliśmy grupę jego znajomych. Przedstawił mnie, rozmowa toczyła się po 
    niemiecku – relacjonuje Łukasz. – Myśleli, że nie znam ich języka. Jeden z 
    Niemców powiedział: „Uważaj, żeby cię ten Polak nie okradł”. Mój znajomy 
    przeprosił mnie potem za to, było mu szczerze głupio. A trzy lata temu 
    przyjechała do Polski grupa Niemców. 
     
    Oprowadzał ich wtedy mój nauczyciel niemieckiego. I po kilku dniach zadał im 
    pytanie, czy coś ich szczególnie zaskoczyło. Odpowiedzieli, że nie mieli 
    pojęcia, że Warszawa to stolica. Stawiali na Moskwę. Gesine Schwan, 
    renomowana politolożka, przewodnicząca Europejskiego Uniwersytetu Viadrina 
    we Frankfurcie nad Odrą (gdzie jedną trzecią z 5,1 tys. studentów stanowią 
    Polacy), zwraca uwagę na asymetrię panującą w stosunkach między dwoma 
    narodami. Ogólnie rzecz biorąc, antyniemieckie uprzedzenia w Polsce są 
    słabsze niż antypolskie w Niemczech. A przecież z uwagi na bolesne 
    doświadczenia z przeszłości i potworne zbrodnie popełnione przez nazistów 
    powinno dojść do sytuacji odwrotnej. Znamienne, że Anglicy, którzy nigdy nie 
    zaznali barbarzyńskiej okupacji, częściej niż Polacy wypominają Niemcom ich 
    hitlerowską przeszłość. 
     
    Asymetria widoczna jest np. w małżeństwach mieszanych. W latach 90. 
    zarejestrowano ponad 50 tys. polsko-niemieckich związków, przeciętnie 
    zawieranych jest około 6 tys. takich ślubów rocznie. Ale tylko około 14% z 
    nich to związki, w których z Polski pochodzi mężczyzna. Czyżby obowiązywała 
    wciąż jeszcze stara plemienna zasada: „My możemy wziąć ich kobiety, ale im 
    od naszych wara?”. W każdym razie obywatel RFN, który wziął za żonę 
    dziewczynę zza Odry, nie spotka się z potępieniem sąsiadów. Niemka, która 
    wyszła za Polaka, na taką tolerancję nie zawsze może liczyć. – Przyzwolenie 
    Niemców na małżeństwa mieszane jest całkiem spore. Zięć czy synowa z Polski? 
    Właściwie nie ma sprawy. Ale Niemcom znacznie łatwiej dopuścić myśl o Polaku 
    jako członku rodziny niż jako członku tej samej wspólnoty politycznej, co 
    wiązałoby się np. z przyznaniem obywatelstwa – komentuje Mateusz Fałkowski z 
    Instytutu Spraw Publicznych. 
     
    W Polsce antyniemieckie uprzedzenia mają źródło w historii. Wielu Polaków 
    wciąż trwoży widmo niemieckiego raubrittera, pragnącego kolonizować, 
    ciemiężyć i zdobywać słowiańskie ziemie. Za czasów PRL nie uregulowano 
    kwestii własności na ziemiach zachodnich i północnych. Zaczęto nadawać akty 
    własności, ale szybko, bo już w 1947 r., tego zaprzestano. Ustanowiono 
    stosunki własności na zasadzie wieczystej dzierżawy. 
     
    – Ten bagaż historyczny przejęła III RP. Inna sprawa, że wysiedleni nigdy 
    nie zrezygnowali ze swoich roszczeń majątkowych wobec Polski. I do tego 
    jeszcze nasze wejście do UE. Nastąpiło pomieszanie tych faktów z wolnością 
    osiedlania się w ramach Unii – tłumaczy prof. Andrzej Borodziej. Jego 
    zdaniem, Niemcy nie kwapią się wcale do wykupywania polskiej ziemi. To widać 
    z corocznych sprawozdań publikowanych przez MSWiA. Poza tym landy graniczące 
    z Polską wyludniają się. Ludzie wynoszą się na zachód i południowy zachód. 
    Czyli tam, gdzie jest praca. Skoro bogaci Niemcy mają możliwość wykupienia 
    olbrzymich, pięknych terenów po swojej stronie granicy, na pewno nie będą 
    się oblizywać na myśl o polskiej ziemi. 
     
    Szefowa niemieckiego Związku Wypędzonych, Erika Steinbach, oraz Pruskie 
    Powiernictwo dążące do „odzyskiwania” dawnej własności niemieckiej 
    skutecznie podsycają polskie lęki. Nawet tabloid „Fakt” wydawany przecież w 
    Polsce przez koncern Springera zdobywa czytelników, rozbudzając nieprzyjazne 
    Niemcom resentymenty. 
     
    – Polskie media stały się ostatnio bardzo agresywne. Każde słowo 
    niemieckiego kanclerza jest w Polsce ostro omawiane – mówi Bernard 
    Musch-Borowska. Dodaje pojednawczo: – Pamiętamy, że Polska to młoda 
    demokracja i że momentami jesteście przewrażliwieni. Sporo błędów jest też 
    po naszej stronie. Ale Polacy muszą zrozumieć, że Erika Steinbach i jej 
    zwolennicy stanowią margines. Lepiej znany w Polsce niż w Niemczech. 
     
    – Sporo naszych stereotypów zupełnie nie ma racji bytu – przekonuje Łukasz. 
    – Myślałem, że Niemki są mało kobiece, bardzo zdecydowane. Tymczasem w 
    niemieckiej rodzinie zostałem przyjęty niezwykle ciepło, z iście polską 
    gościnnością. Mówi się też, że Niemcy są bardzo punktualni i zorganizowani. 
    Gdy byłem w Bawarii, przekonałem się, że jest dokładnie na odwrót. Na 
    spotkanie przychodzili pół godziny po umówionym czasie. 
     
    – Mieszkańcy UE powoli odkrywają Polaków i dziwią się, że mieli na ich temat 
    zupełnie inne wyobrażenie. Mam setki gości z Niemiec, często bardzo ważne 
    osobistości, które nigdy wcześniej w Polsce nie były – opowiada ambasador 
    Niemiec, Reinhard Schweppe. – Wszyscy bez wyjątku wracają z wyrazem 
    kompletnego zdziwienia na twarzach. Taki obraz Polski ich zaskoczył. 
     
    Asymetrii w polsko-niemieckich relacjach jednak nie brakuje. 80 tys. 
    posiadaczy niemieckiego paszportu dostało w Polsce oficjalne zezwolenie na 
    pracę. Tylko 12 tys. obywateli polskich wyjednało sobie w Niemczech ten 
    przywilej. 
     
    Inna sprawa: Polacy spoglądają na UE raczej z nadzieją, a Niemcy z obawą, że 
    powiększenie Unii spowoduje spadek ich dochodów. – Niemcy ciągle mają w 
    pamięci koszty wprowadzenia euro (wtedy większość była przeciw) i koszty 
    zjednoczenia Niemiec. Stąd obawy, że za nowych członków trzeba będzie słono 
    płacić – mówią w Instytucie Spraw Publicznych. 
     
    Dziwny, egzotyczny świat 
     
    I pewnie dlatego większość mieszkańców bliskiego przecież Berlina nigdy nie 
    była w naszym kraju. Publicystka liberalnego „Die Zeit”, Heike Faller, 
    opisuje rowerową wyprawę z Berlina do Kostrzyna (niespełna 60 km) jak 
    ekspedycję do dziwnego, egzotycznego świata. „Już nazwy miejscowości brzmią 
    tak dziwnie, jakby łapki małego dziecka wystukały je na klawiaturze 
    komputera... 
     
    Także z nazwą kraju nie jest lepiej. Polska. To brzmi jak połączenie 
    biegunów północnego i południowego (bieguny to po niemiecku Polen). A czy 
    gdy Lech Wałęsa przemawiał do robotników w Stoczni Gdańskiej, nie wypuszczał 
    obłoczka pary z ust?”. Berlińczycy w ogóle nie mówią o Polakach, ponieważ 
    nie chcą wypowiadać słów: złodzieje samochodów. 
     
    Niemcy jeżdżą na Zachód w poszukiwaniu lepszego życia, wypoczywają zaś na 
    Południu. „Ale Wschód cię pochłonie, tak że znikniesz w niezmierzonej 
    przestrzeni, która najpierw jest coraz biedniejsza, potem coraz bardziej 
    stepowa, a w końcu lodowata, aż wreszcie roztopi się gdzieś w Pacyfiku”. Na 
    dworcu w Kostrzynie ludzie poruszają się powoli jak mieszkańcy tropików, 
    którzy chcą oszczędzać energię. Przypomina to jakąś osobliwą krainę. Może 
    Wietnam. Może południowe Chiny. 
     
    – Są Niemcy, którzy ze względów sentymentalnych przyjeżdżają na Mazury, na 
    Śląsk, na teren dawnych Prus. Ale nie ma co się oszukiwać: Polska nie jest 
    atrakcyjnym celem wakacyjnym. Daleko nam do temperatury z Ibizy – mówi 
    Mateusz Fałkowski. – Niemcy tradycyjnie jeżdżą na Majorkę i do Toskanii. 
    Ciągle niezbyt chętnie wyjeżdżają na Wschód. 
     
    Istotną barierę w kontaktach między dwoma narodami ze strony niemieckiej 
    stanowi język. Niemiec może się uczyć włoskiego czy francuskiego, języków 
    melodyjnych, będących nośnikiem wysokiej kultury i cywilizacji. Ale polski 
    brzmi w jego uszach obco, niemal barbarzyńsko. – Młody Polak z młodym 
    Niemcem dogadają się bez najmniejszego problemu. Choć to my musimy się uczyć 
    niemieckiego, bo Niemcy polskiego nie znają. Poza tym jest jeszcze angielski 
    i większość Niemców zna go na przyzwoitym poziomie – przekonuje Łukasz. 
     
    Wara od polityki! 
     
    W Berlinie żyje jakieś 130 tys. Polaków, to najsilniejsza mniejszość 
    etniczna w niemieckiej stolicy zaraz po Turkach i Rosjanach. Polaków jednak 
    prawie nie widać, tak doskonale wtopili się w otoczenie i robią wszystko, 
    aby nie zwracać na siebie uwagi. W przeciwieństwie do mniejszości 
    niemieckiej w Polsce nie mają organizacji, władzy, deputowanych w 
    parlamencie ani wpływów. 
     
    Od 1993 r. działa Polsko-Niemiecka Wymiana Młodzieży (Deutsch-Polnische 
    Jugendwerk) powołana na wzór podobnej instytucji promującej wymianę 
    młodzieży i pojednanie niemiecko-francuskie. I tu doskonale widać asymetrię. 
    W ramach Jugendwerku polscy uczniowie chętnie jeżdżą do Niemiec, jednak 
    wśród niemieckiej młodzieży często trudno o chętnych do wyjazdu nad Odrę i 
    Wisłę. Premier Brandenburgii, Manfred Platzeck, zwrócił uwagę, że 
    Niemiecko-Francuska Wymiana Młodzieży dysponuje rocznym budżetem w wysokości 
    20 mln euro, podczas gdy polsko-niemiecka – tylko ośmiomilionowym, należy 
    więc tę sytuację zmienić. W obecnym okresie oszczędzania, deficytów i 
    gospodarczej mizerii powyższy postulat zapewne nie zostanie spełniony. 
     
    Manfred Platzeck domagał się też powołania przy rządzie RFN koordynatora ds. 
    kontaktów polsko-niemieckich, „nie można bowiem oddawać się wygodnej iluzji, 
    że stosunki między sąsiadami same znowu się poprawią”. Stosunki te znacznie 
    się pogorszyły po sporze o konstytucję europejską oraz po tym, jak Polska 
    udzieliła poparcia amerykańskiej inwazji na Irak. 
     
    W niemieckich mediach znów zabrzmiały antypolskie głosy niemalże w starym 
    stylu. Polaków nazywano „amerykańskimi najemnikami”, „gorliwymi adiutantami 
    USA”, „osłami trojańskimi”, którzy torpedują tworzącą się jakoby (na fali 
    antyamerykańskiego pacyfizmu) tożsamość jednoczącej się Europy. Kroplą, 
    która przepełniła czarę, stała się propozycja Warszawy, aby Niemcy wysłały 
    do Iraku oddziały Bundeswehry i oddały je pod polskie dowództwo. „Półdebilowaty 
    sąsiad na krótko stał się bezczelny”, podsumował złośliwie opinie 
    berlińskich polityków i bulwarowej prasy publicysta Jochen Förster. 
     
    Te filipiki w środkach masowego przekazu nie pozostały bez wpływu na opinię 
    przeciętnego Herr Maiera. Rząd federalny ostatecznie zrezygnował z planów 
    powołania koordynatora ds. polskich, wątpliwe jednak, aby taki urzędnik 
    zdołał naprawić wyrządzone szkody. Czy w UE dwa narody związane położeniem 
    geograficznym i tysiącletnią złą i dobrą historią przynajmniej trochę się 
    polubią? Wydaje się, że tak, na co wpływ mają też liczne i dobre kontakty 
    prezydenta Kwaśniewskiego z najważniejszymi politykami RFN. 
     
    Cała czołówka niemieckich polityków popierała wejście Polski do UE. 
    Większość Niemców otwarcie mówiła, że będzie to zadośćuczynienie za 
    wyrządzone Polakom krzywdy (zapewne jednak ważniejszym motywem było 
    uzyskanie rynku zbytu, rezerwuaru taniej i bliskiej kulturowo siły roboczej 
    jak również stabilnej strefy za wschodnią granicą). Jednak w UE sąsiedzi ze 
    Wschodu stają się dla Niemców konkurentami. 
     
    Siedmioletni zakaz pracy dla Polaków, przyjęty przez rząd Gerharda Schrödera, 
    został bardzo źle odebrany nad Wisłą. Obecnie Niemcy bronią się, jak mogą, 
    przed polską konkurencją. Urzędnicy w RFN imają się różnych kruczków 
    prawnych, aby tylko nie uznawać praw jazdy wystawianych w Polsce dla Niemców 
    (kursy i egzaminy są w naszym kraju znacznie tańsze). Polska jest potentatem 
    w produkcji ziemniaków. Niemiecka prasa rolnicza podniosła larum, że polskie 
    kartofle mogą przenosić choroby roślin. Kanclerz Schröder usiłuje nakłonić 
    rząd RP do obciążenia polskich przedsiębiorstw wyższymi podatkami. Zapewne 
    wkrótce pierwsze skargi „wypędzonych”, domagających się zwrotu majątków, 
    trafią do Strasburga. To wszystko nie przyczynia się do rozkwitu 
    dobrosąsiedzkich stosunków. 
     
    Niektórzy komentatorzy twierdzili, że nadzieją na poprawę sytuacji są 
    młodzi, wśród których uprzedzenia powinny być najmniejsze. Ale ciekawie 
    rzecz się ma ze szkołami działającymi przy granicy polsko-niemieckiej. Na 
    przykład we Frankfurcie nad Odrą są szkoły z polskimi klasami. Wydawałoby 
    się, że to wymarzone miejsce do nawiązywania kontaktów między młodymi 
    ludźmi. 
     
    – Nic z tego. Socjolog z Zielonej Góry, Jacek Kurzępa, opisuje, że Polacy 
    trzymają się z Polakami, Niemcy z Niemcami. Nie ma mieszanych par czy 
    przyjaźni. Osobno na przerwach, osobno wracają do domów – opowiada Mateusz 
    Fałkowski. Jego zdaniem, polsko-niemiecka wspólnota nie może i nie powinna 
    być definiowana jedynie jako wspólnota interesów. Bo te bywają różne, a 
    przydałaby się zwykła przyjaźń. – Słuchamy tej samej muzyki, chodzimy do 
    pubów oglądać mecze, na kręgle, do kina. Można mieć przyjaciela Niemca – 
    dodaje z przekonaniem Łukasz. 
     
    Niemcy, jeśli nie liczyć okręgu Kaliningradu, przez który RP graniczy z 
    Rosją, są największym sąsiadem Polski. 10 tys. niemieckich firm już działa w 
    Polsce i tylko we Francji jest ich więcej. To korzyści płynące z naszego 
    sąsiedztwa.  
     
    – W ostatnim półroczu spotkałem wielu polskich biznesmenów. Zadawałem im 
    jedno pytanie: dlaczego decydują się robić tyle interesów z Niemcami? – mówi 
    dr Reinhard Schweppe. – Padała taka odpowiedź: na początku mieliśmy opory, 
    bo czyjś ojciec zginął w powstaniu, a babcia w obozie. Dlatego wcześniej 
    woleliśmy kontakty z Włochami, Francuzami i Amerykanami. Ale w końcu 
    wróciliśmy do Niemców, bo z nimi najłatwiej nam się dogadać. 
     
    Krzysztof Kęciek, Paulina Nowosielska 
     
    Korzystaliśmy z opracowań: Xymena Dolińska, Mateusz Fałkowski, Polska‚ 
    Niemcy. Wzajemny wizerunek w okresie rozszerzania Unii Europejskiej, ISP 
    Warszawa 2001; Mateusz Fałkowski, Agnieszka Popko, Wizerunek Polski w prasie 
    niemieckiej (oraz austriackiej) w latach 2000-2001 w kontekście rozszerzenia 
    UE, raporty kwartalne oraz roczne podsumowania na stronie ISP
    www.isp.org.pl 
    
     
    Polenwitze, czyli dowcipy o Polakach 
     
    Na hasło Polenwitze (dowcipy o Polakach) wyszukiwarka internetowa Google 
    daje 2060 trafień, na hasło Lech Walesa – tylko 1960. 
     
    • Jakie jest zdanie, które składa się z czterech kłamstw i z ośmiu słów? 
    Uczciwy Polak jedzie trzeźwy do pracy własnym samochodem. 
    • Dwaj ludożercy pieką na rożnie posiłek. Jeden zwraca uwagę: – Ty, nie 
    obracaj go tak szybko, bo nie będzie chrupki. – Co ty, to przecież Polak. 
    Jak będę go powoli obracał, ukradnie mi węgiel. 
    • Co się urodzi ze skrzyżowania Polaka z Niemcem z dawnej NRD? Osobnik zbyt 
    leniwy, aby kraść. 
    • Jaka jest w Polsce różnica między weselem a pogrzebem? Na tym ostatnim 
    jeden uczestnik jest mniej pijany. 
    • Polak przychodzi do znajomej. Kobieta rozbiera się, daje gościowi sznur i 
    mówi: „Zwiąż mnie, obróć mnie i zrób to, co wy, Polacy, potraficie 
    najlepiej”. Polak wiąże niewiastę, obraca ją i ucieka z jej telewizorem. 
    • Po czym poznać, że Polak jest w niebie? Po tym, że Wielki Wóz nie ma kół. 
    • Dlaczego pielęgniarka uderza nowo narodzonego Polaka dwa razy w plecy? – 
    Pierwszy raz, aby pobudzić go do życia, drugi raz, żeby wypluł zegarek 
    ordynatora. 
    • Z mrozu jest ta jedna korzyść, że Polacy trzymają ręce w kieszeniach. 
    • Co dostaje Polak na 18. urodziny? Twój samochód. 
    • Kim jest Polak bez rąk? Osobą godną zaufania.  
  
    
    
     
    
      
    powrót 
    
    Copyright © Fundacja Pomocy Antyk  |