powrót
Poniedziałek, 30 sierpnia 2004
Polak Niemiec – dwa bratanki?
Przegląd 08:03
Awantura o odszkodowania wojenne pokazała, że Polacy wciąż obawiają się
Niemców. Oba narody pozostają sobie obce.
Między Warszawą a Berlinem zbiera się na burzę. W ubiegłym tygodniu
niektórzy posłowie wypowiadali się w Sejmie, tak jakby Niemcy wciąż knuły
agresję na nasz kraj, jakby za Odrą czaił się podstępny nieprzyjaciel.
Wydaje się, że 14 lat polsko-niemieckiego pojednania poszło na marne.
Janusz Dobrosz z LPR twierdził, że w RFN istnieje historyczna linia,
zmierzająca do zniszczenia państwa polskiego, którą zapoczątkowali Fryderyk
II i Bismarck. Dobrosz głosił, że Niemcy powinny zapłacić Polsce za straty
wyrządzone w czasie II wojny światowej 634 mld dol. odszkodowania.
Lider PiS, Jarosław Kaczyński, ostrzegał przed frontem obrony niemieckich
interesów w Polsce, który tworzą niemieckie służby specjalne, żyjący jakoby
za niemieckie pieniądze „niezależni publicyści” oraz „tłumek pożytecznych
idiotów o żebraczym usposobieniu”. Jan Łączny z Samoobrony pytał byłego
ministra spraw zagranicznych, Bronisława Geremka, ile wziął pieniędzy za to,
że milczał, gdy w 1998 r. Bundestag przyjął uchwałę popierającą postulaty
Związku Wypędzonych. Krytykowano silną obecność kapitału niemieckiego w
polskich mediach, wypominano mniejszości niemieckiej jej wyborcze
przywileje.
Gorąca debata w Sejmie odbyła się na temat projektu uchwały o reparacjach
wojennych, której przyjęcie rekomendowała Sejmowi Komisja Spraw
Zagranicznych. Uchwała ma zobowiązać rząd RP do wyegzekwowania należnych
Polsce reparacji wojennych z tytułu strat i szkód wyrządzonych przez Niemcy
w czasie II wojny światowej i do rozpoczęcia w tym celu rozmów z rządem RFN.
Tylko SLD był przeciwko przyjęciu tej uchwały jako „sprzecznej z polską
racją stanu” i burzącej istniejący porządek prawny w Europie.
W 1953 r. rząd PRL, uznawany na arenie międzynarodowej, zrzekł się przecież
reparacji wojennych. Wydaje się jednak, że w jakiejś złagodzonej formie
uchwała ta zostanie przyjęta przez Sejm, aby wisiała jak miecz Damoklesa nad
głowami polityków w Berlinie. Uzasadnione polskie lęki są przecież oczywistą
odpowiedzią na żądania Związku Wypędzonych i Powiernictwa Pruskiego, które
zapowiadają, że niemieccy wysiedleńcy będą szukali zaspokojenia swych
roszczeń majątkowych przed polskimi i międzynarodowymi sądami. Rząd
niemiecki uważa, że wysiedleni mają do tego pełne prawo. Opinia publiczna i
politycy polscy reprezentują natomiast pogląd, że to władze RFN muszą
zapłacić przesiedleńcom ewentualne odszkodowania – to przecież Niemcy
ponoszą winę za barbarzyńską wojnę i okupację, to Niemcy wymordowali 6 mln
Polaków i dokonali w naszym kraju potwornych spustoszeń.
Uchwała o ewentualnych reparacjach dla Polski może skłonić rząd federalny do
ponownego przemyślenia problemu. Cała sprawa jeszcze raz pokazała, jak
ogromne są wciąż pokłady nieufności między dwoma sąsiadującymi ze sobą
narodami. Dziennik „Der Tagesspiegel” napisał, że epoka, w której Polacy i
Niemcy gotowi byli do pojednania, dobiega kresu. „Nasze stosunki z Polską
stają się coraz trudniejsze... Niemcy nie akceptują Polski jako
równoprawnego partnera”, twierdzi magazyn „Die Zeit”.
A przecież wśród zagranicznych studentów w RFN większość stanowią Polacy. W
statystyce małżeństw mieszanych w Republice Federalnej polsko-niemieckie są
na pierwszym miejscu. 30 tys. pracujących na czarno polskich sprzątaczek i
rzemieślników utrzymuje porządek w mieszkaniach dobrze sytuowanych
berlińczyków. Prawie 500 polskich księży otacza opieką duszpasterską
niemieckie parafie.
Podpisano ponad 400 umów o partnerstwie między polskimi a niemieckimi
miastami. Tylko po obu stronach granicy Polski z Brandenburgią istnieją
partnerskie związki między 230 szkołami i dziesięcioma przedszkolami.
Polsko-niemiecko-duński korpus wojskowy pełni służbę w Szczecinie. Polska
jest dla kulejącego, ale wciąż potężnego kolosa gospodarczego zza Odry
wspaniałym rynkiem zbytu i polem ekspansji gospodarczej. Około 25%
zagranicznych inwestycji w RP to dzieło niemieckiego kapitału. Współpraca
ekonomiczna między oboma krajami jest imponująca i z każdym rokiem nabiera
rozpędu.
W 2003 r. wartość niemieckiego eksportu do Polski wyniosła 16,39 mld euro
(spośród krajów, które 1 maja br. przystąpiły do UE, tylko do Czech Niemcy
wyeksportowały więcej – za 16,72 mld euro). Według federalnego Ministerstwa
Finansów, samochodowy ruch towarowy na granicy polsko-niemieckiej wzrośnie
do 2015 r. o 235%. Dynamiczni polscy przedsiębiorcy, specjaliści i lekarze
już teraz ratują od zapaści wyludniające się miasta Niemiec Wschodnich.
Jednak mimo tych coraz intensywniejszych kontaktów oba narody pozostały
wobec siebie nieufne lub w najlepszym razie obojętne. „Egzotyczni sąsiedzi”
– napisał w sierpniu o Polakach magazyn „Stern”. Jeszcze w maju 2002 r.
ówczesny prezydent RFN, Johannes Rau, sławił w przemówieniu wygłoszonym w
Darmstadt „cud niemiecko-polskiego pojednania”. Rolą polityków często jest
przywoływanie rzeczywistości idealnej, która nie istnieje. Publicyści są już
znacznie bardziej sceptyczni. Nastąpił „koniec kiczu pojednania”. „Jeszcze
Polska nie została zrozumiana”, pisze dziennik „Die Welt”. „Tylko nieliczni
Polacy i Niemcy potrafią się porozumieć – zazwyczaj politycy czy ludzie
kultury, ale większość obywateli w obu krajach pozostała sobie całkowicie
obca”, twierdzi tygodnik „Der Spiegel”.
Projekt rozszerzenia UE nigdy nie miał w Niemczech większości, wbrew woli
społeczeństwa przeforsowali go politycy. W 2004 r. tylko 23% obywateli RFN
popierało otwarcie przed Polską drzwi do „wspólnego europejskiego domu”.
Nawet liberalne media nad Renem i Łabą z upodobaniem straszyły bowiem
inwazją przemytników, prostytutek, bandytów i złodziei samochodów z Dzikiego
Wschodu. – Niemcy nie patrzą już może tak negatywnie na Polaków, ale nie są
też nami zbyt zainteresowani – mówi Mateusz Fałkowski z Instytutu Spraw
Publicznych, który na co dzień zajmuje się relacjami polsko-niemieckimi. –
Zarówno Niemcy, jak i Polacy spoglądają na Zachód. Tylko że Polacy widzą
Niemców, Niemcy natomiast często nie widzą Polaków.
– Polska to Dziki Wschód. Ale ja to w Polsce bardzo lubię. Lasy, jeziora,
morze. Na Zachodzie takich terenów już nie ma. A co się tyczy ludzi, Polacy
lepiej dają sobie radę w chaosie. Gdy wszystko bierze w łeb, Niemiec
bezradnie rozkłada ręce. A Polak? Polak mówi: róbmy swoje – przekonuje z
kolei Bernard Musch-Borowska, od pięciu lat korespondent radia niemieckiego
w Polsce. Nazwisko ma po żonie, a w Niemczech nie odmienia się nazwisk.
Pewnego dnia dostał od szefa propozycję pracy w Polsce. Nie miał żadnych
wątpliwości. Podobnie jak kilka lat wcześniej, gdy się żenił z Polką.
Nie ma co się spodziewać, że Niemcy zaczną nagle tłumnie do nas przyjeżdżać.
– Ale mój syn opowiedział mi niedawno ciekawą historię – podchwytuje
ambasador RFN w Polsce, dr Reinhard Schweppe. – W Niemczech funkcjonuje
uczelniany rynek pracy dla młodych ludzi. Propozycje od najlepszych firm
dostają tylko absolwenci z najlepszymi ocenami. Ale jeden znajomy syna,
żaden geniusz, dostał się do wymarzonej firmy. Dlaczego? Powiedział, że zna
język polski.
Dobry Polak, zły Niemiec
Władze Brandenburgii doskonale zdawały sobie sprawę z nieprzychylnych wobec
sąsiadów zza Odry nastrojów. Przed przystąpieniem Polski do UE rząd krajowy
w Poczdamie zorganizował akcję „Otwarta Brandenburgia”, mającą złagodzić
niechęć obywateli do Polaków. Koordynator tego przedsięwzięcia, wiceminister
oświaty, Martin Gorholt, stwierdził, że przystąpienie Polski do UE będzie
„sprawdzianem i wyzwaniem dla otwartości Brandenburczyków”. Jeśli obywatele
nie okażą tolerancji, Brandenburgia stanie się tylko krajem tranzytowym i
nic nie skorzysta na powiększeniu Unii, ostrzegał swych rodaków.
Jednak takie jednorazowe akcje niewiele zmienią. W kontaktach
polsko-niemieckich wciąż żywe są uprzedzenia, często jeszcze z XVIII w.,
kiedy sprawne, drapieżne państwo pruskie unicestwiało anarchiczną
rzeczpospolitą szlachecką. Jak pisze dziennik „Die Welt”, od pamfletu
„Orangutan, czyli Polak wedle swego prawdziwego charakteru” z 1779 r. aż po
płaskie antypolskie dowcipy telewizyjnego wesołka Haralda Schmidta
zniesławiające obrazy są podobne.
– Po polskiej stronie jest, schowany głęboko, kompleks II wojny światowej i
okupacji. Kilka lat temu wydawało mi się, że ten etap w historii przestał
już budzić gorące emocje, lecz po ostatnich kontrowersjach wokół Związku
Wypędzonych przekonałem się, że jest zupełnie inaczej. Wspomnienia ożywają,
gdy tylko zdaje się nam, że „ci Niemcy” próbują nas czymś obrazić –
przyznaje historyk, prof. Andrzej Borodziej. Jego zdaniem, trzy kwestie
rzutują na nasze obecne relacje. Po pierwsze, wojna. Po drugie, przekonanie,
że Niemcy są więksi i silniejsi. Po trzecie, nasze wejście do UE i
konieczność zacieśnienia relacji, zniesienia granic. Wszystko razem budzi
niepokój.
Historycy przekonują, że nie bez znaczenia w polsko-niemieckich relacjach
jest też okres PRL. Istniało zapotrzebowanie na złego Niemca, a wrogość
wobec Republiki Federalnej stała się jednym z ważniejszych ogniw łączących
społeczeństwo z partią. Tak było do 1989 r. Granica między NRD a PRL była do
połowy lat 50. szczelnie zamknięta, w latach 60. lekko się otworzyła. W
kolejnej dekadzie nastąpiło już pełne otwarcie, z autentycznymi kontaktami
międzyludzkimi, a nie tylko zapewnianymi przez zakłady pracy. Tak było aż do
powstania „Solidarności”.
– Jeżeli teraz młody Niemiec przyjeżdża do Polski, prawie zawsze chce
obejrzeć obóz koncentracyjny. Potem jest przynajmniej kilka godzin ogólnego
smutku – opowiada Łukasz Śledziecki, licealista, który już od kilku lat
uczestniczy w polsko-niemieckiej wymianie młodzieży. Jego zdaniem, nawet w
młodym pokoleniu tkwi poczucie winy historycznej. Ale nie można obwiniać
tych ludzi za to, co robili ich dziadkowie.
Polnische Wirtschaft
Polnische Wirtschaft to w Niemczech synonim ekonomicznego bezhołowia,
polnische Reichstag zaś – politycznego chaosu. Polak to stworzenie brudne i
leniwe, które gustuje w mocnych trunkach, przy czym kradnie wszystko, co
tylko wpadnie mu w ręce, zwłaszcza własność poczciwego, pracowitego
„niemieckiego Michaela”.
Dane Instytutu Spraw Publicznych pokazują, że Węgrzy i Czesi lepiej są
oceniani przez Niemców w porównaniu z Polakami. Większa jest też deklarowana
sympatia dla tych narodów. – W badaniu prosiliśmy o ustosunkowanie się do
biegunowych cech „typowego Polaka”, na przykład pracowity-leniwy. Większość
Niemców wskazywała środek skali. Poza dwiema cechami. Jesteśmy uznawani w
Niemczech za bardzo religijnych i zacofanych. I te cechy, w mniemaniu
naszych sąsiadów, są ze sobą powiązane – opowiada Mateusz Fałkowski.
Jak więc wypadamy w oczach Niemców? – Uprzejmi, bardziej niż my zwracają
uwagę na styl i konwenanse. Specyficzne są też relacje damsko-męskie. Nie
chodzi tylko o otwieranie drzwi czy całowanie w rękę. Jest w nich więcej
erotyzmu – taką laurkę wystawia nam Bernard Musch-Borowska. To plusy. A
minusy? – Niektórzy Niemcy ciągle patrzą na Polaków jak na naród
alkoholików. Ja myślę, że młodzi nie piją już tyle wódki, ile kiedyś. Ale
piją. Na niemieckiej imprezie młodzieżowej jest najwyżej piwo.
W ostatnich latach w tych stereotypach doszło do pewnej przemiany. Traci moc
pojęcie polnische Wirtschaft i blednie obraz leniwego Polaka. Zachodni
sąsiedzi zaczynają rozumieć, że za Odrą i Nysą nie ma już ekonomicznej
pustyni. Za to tym barwniejsze są opowieści o Polakach złodziejach w
rodzaju: „Po czym poznać, że w okolicy są Polacy? Bo Cyganie zawierają
ubezpieczenia od kradzieży”. Takich Polenwitze jak w Niemczech nie opowiada
się w żadnym państwie europejskim.
– W kwietniu byłem u znajomego Niemca. Poszliśmy na spacer i na ulicy
spotkaliśmy grupę jego znajomych. Przedstawił mnie, rozmowa toczyła się po
niemiecku – relacjonuje Łukasz. – Myśleli, że nie znam ich języka. Jeden z
Niemców powiedział: „Uważaj, żeby cię ten Polak nie okradł”. Mój znajomy
przeprosił mnie potem za to, było mu szczerze głupio. A trzy lata temu
przyjechała do Polski grupa Niemców.
Oprowadzał ich wtedy mój nauczyciel niemieckiego. I po kilku dniach zadał im
pytanie, czy coś ich szczególnie zaskoczyło. Odpowiedzieli, że nie mieli
pojęcia, że Warszawa to stolica. Stawiali na Moskwę. Gesine Schwan,
renomowana politolożka, przewodnicząca Europejskiego Uniwersytetu Viadrina
we Frankfurcie nad Odrą (gdzie jedną trzecią z 5,1 tys. studentów stanowią
Polacy), zwraca uwagę na asymetrię panującą w stosunkach między dwoma
narodami. Ogólnie rzecz biorąc, antyniemieckie uprzedzenia w Polsce są
słabsze niż antypolskie w Niemczech. A przecież z uwagi na bolesne
doświadczenia z przeszłości i potworne zbrodnie popełnione przez nazistów
powinno dojść do sytuacji odwrotnej. Znamienne, że Anglicy, którzy nigdy nie
zaznali barbarzyńskiej okupacji, częściej niż Polacy wypominają Niemcom ich
hitlerowską przeszłość.
Asymetria widoczna jest np. w małżeństwach mieszanych. W latach 90.
zarejestrowano ponad 50 tys. polsko-niemieckich związków, przeciętnie
zawieranych jest około 6 tys. takich ślubów rocznie. Ale tylko około 14% z
nich to związki, w których z Polski pochodzi mężczyzna. Czyżby obowiązywała
wciąż jeszcze stara plemienna zasada: „My możemy wziąć ich kobiety, ale im
od naszych wara?”. W każdym razie obywatel RFN, który wziął za żonę
dziewczynę zza Odry, nie spotka się z potępieniem sąsiadów. Niemka, która
wyszła za Polaka, na taką tolerancję nie zawsze może liczyć. – Przyzwolenie
Niemców na małżeństwa mieszane jest całkiem spore. Zięć czy synowa z Polski?
Właściwie nie ma sprawy. Ale Niemcom znacznie łatwiej dopuścić myśl o Polaku
jako członku rodziny niż jako członku tej samej wspólnoty politycznej, co
wiązałoby się np. z przyznaniem obywatelstwa – komentuje Mateusz Fałkowski z
Instytutu Spraw Publicznych.
W Polsce antyniemieckie uprzedzenia mają źródło w historii. Wielu Polaków
wciąż trwoży widmo niemieckiego raubrittera, pragnącego kolonizować,
ciemiężyć i zdobywać słowiańskie ziemie. Za czasów PRL nie uregulowano
kwestii własności na ziemiach zachodnich i północnych. Zaczęto nadawać akty
własności, ale szybko, bo już w 1947 r., tego zaprzestano. Ustanowiono
stosunki własności na zasadzie wieczystej dzierżawy.
– Ten bagaż historyczny przejęła III RP. Inna sprawa, że wysiedleni nigdy
nie zrezygnowali ze swoich roszczeń majątkowych wobec Polski. I do tego
jeszcze nasze wejście do UE. Nastąpiło pomieszanie tych faktów z wolnością
osiedlania się w ramach Unii – tłumaczy prof. Andrzej Borodziej. Jego
zdaniem, Niemcy nie kwapią się wcale do wykupywania polskiej ziemi. To widać
z corocznych sprawozdań publikowanych przez MSWiA. Poza tym landy graniczące
z Polską wyludniają się. Ludzie wynoszą się na zachód i południowy zachód.
Czyli tam, gdzie jest praca. Skoro bogaci Niemcy mają możliwość wykupienia
olbrzymich, pięknych terenów po swojej stronie granicy, na pewno nie będą
się oblizywać na myśl o polskiej ziemi.
Szefowa niemieckiego Związku Wypędzonych, Erika Steinbach, oraz Pruskie
Powiernictwo dążące do „odzyskiwania” dawnej własności niemieckiej
skutecznie podsycają polskie lęki. Nawet tabloid „Fakt” wydawany przecież w
Polsce przez koncern Springera zdobywa czytelników, rozbudzając nieprzyjazne
Niemcom resentymenty.
– Polskie media stały się ostatnio bardzo agresywne. Każde słowo
niemieckiego kanclerza jest w Polsce ostro omawiane – mówi Bernard
Musch-Borowska. Dodaje pojednawczo: – Pamiętamy, że Polska to młoda
demokracja i że momentami jesteście przewrażliwieni. Sporo błędów jest też
po naszej stronie. Ale Polacy muszą zrozumieć, że Erika Steinbach i jej
zwolennicy stanowią margines. Lepiej znany w Polsce niż w Niemczech.
– Sporo naszych stereotypów zupełnie nie ma racji bytu – przekonuje Łukasz.
– Myślałem, że Niemki są mało kobiece, bardzo zdecydowane. Tymczasem w
niemieckiej rodzinie zostałem przyjęty niezwykle ciepło, z iście polską
gościnnością. Mówi się też, że Niemcy są bardzo punktualni i zorganizowani.
Gdy byłem w Bawarii, przekonałem się, że jest dokładnie na odwrót. Na
spotkanie przychodzili pół godziny po umówionym czasie.
– Mieszkańcy UE powoli odkrywają Polaków i dziwią się, że mieli na ich temat
zupełnie inne wyobrażenie. Mam setki gości z Niemiec, często bardzo ważne
osobistości, które nigdy wcześniej w Polsce nie były – opowiada ambasador
Niemiec, Reinhard Schweppe. – Wszyscy bez wyjątku wracają z wyrazem
kompletnego zdziwienia na twarzach. Taki obraz Polski ich zaskoczył.
Asymetrii w polsko-niemieckich relacjach jednak nie brakuje. 80 tys.
posiadaczy niemieckiego paszportu dostało w Polsce oficjalne zezwolenie na
pracę. Tylko 12 tys. obywateli polskich wyjednało sobie w Niemczech ten
przywilej.
Inna sprawa: Polacy spoglądają na UE raczej z nadzieją, a Niemcy z obawą, że
powiększenie Unii spowoduje spadek ich dochodów. – Niemcy ciągle mają w
pamięci koszty wprowadzenia euro (wtedy większość była przeciw) i koszty
zjednoczenia Niemiec. Stąd obawy, że za nowych członków trzeba będzie słono
płacić – mówią w Instytucie Spraw Publicznych.
Dziwny, egzotyczny świat
I pewnie dlatego większość mieszkańców bliskiego przecież Berlina nigdy nie
była w naszym kraju. Publicystka liberalnego „Die Zeit”, Heike Faller,
opisuje rowerową wyprawę z Berlina do Kostrzyna (niespełna 60 km) jak
ekspedycję do dziwnego, egzotycznego świata. „Już nazwy miejscowości brzmią
tak dziwnie, jakby łapki małego dziecka wystukały je na klawiaturze
komputera...
Także z nazwą kraju nie jest lepiej. Polska. To brzmi jak połączenie
biegunów północnego i południowego (bieguny to po niemiecku Polen). A czy
gdy Lech Wałęsa przemawiał do robotników w Stoczni Gdańskiej, nie wypuszczał
obłoczka pary z ust?”. Berlińczycy w ogóle nie mówią o Polakach, ponieważ
nie chcą wypowiadać słów: złodzieje samochodów.
Niemcy jeżdżą na Zachód w poszukiwaniu lepszego życia, wypoczywają zaś na
Południu. „Ale Wschód cię pochłonie, tak że znikniesz w niezmierzonej
przestrzeni, która najpierw jest coraz biedniejsza, potem coraz bardziej
stepowa, a w końcu lodowata, aż wreszcie roztopi się gdzieś w Pacyfiku”. Na
dworcu w Kostrzynie ludzie poruszają się powoli jak mieszkańcy tropików,
którzy chcą oszczędzać energię. Przypomina to jakąś osobliwą krainę. Może
Wietnam. Może południowe Chiny.
– Są Niemcy, którzy ze względów sentymentalnych przyjeżdżają na Mazury, na
Śląsk, na teren dawnych Prus. Ale nie ma co się oszukiwać: Polska nie jest
atrakcyjnym celem wakacyjnym. Daleko nam do temperatury z Ibizy – mówi
Mateusz Fałkowski. – Niemcy tradycyjnie jeżdżą na Majorkę i do Toskanii.
Ciągle niezbyt chętnie wyjeżdżają na Wschód.
Istotną barierę w kontaktach między dwoma narodami ze strony niemieckiej
stanowi język. Niemiec może się uczyć włoskiego czy francuskiego, języków
melodyjnych, będących nośnikiem wysokiej kultury i cywilizacji. Ale polski
brzmi w jego uszach obco, niemal barbarzyńsko. – Młody Polak z młodym
Niemcem dogadają się bez najmniejszego problemu. Choć to my musimy się uczyć
niemieckiego, bo Niemcy polskiego nie znają. Poza tym jest jeszcze angielski
i większość Niemców zna go na przyzwoitym poziomie – przekonuje Łukasz.
Wara od polityki!
W Berlinie żyje jakieś 130 tys. Polaków, to najsilniejsza mniejszość
etniczna w niemieckiej stolicy zaraz po Turkach i Rosjanach. Polaków jednak
prawie nie widać, tak doskonale wtopili się w otoczenie i robią wszystko,
aby nie zwracać na siebie uwagi. W przeciwieństwie do mniejszości
niemieckiej w Polsce nie mają organizacji, władzy, deputowanych w
parlamencie ani wpływów.
Od 1993 r. działa Polsko-Niemiecka Wymiana Młodzieży (Deutsch-Polnische
Jugendwerk) powołana na wzór podobnej instytucji promującej wymianę
młodzieży i pojednanie niemiecko-francuskie. I tu doskonale widać asymetrię.
W ramach Jugendwerku polscy uczniowie chętnie jeżdżą do Niemiec, jednak
wśród niemieckiej młodzieży często trudno o chętnych do wyjazdu nad Odrę i
Wisłę. Premier Brandenburgii, Manfred Platzeck, zwrócił uwagę, że
Niemiecko-Francuska Wymiana Młodzieży dysponuje rocznym budżetem w wysokości
20 mln euro, podczas gdy polsko-niemiecka – tylko ośmiomilionowym, należy
więc tę sytuację zmienić. W obecnym okresie oszczędzania, deficytów i
gospodarczej mizerii powyższy postulat zapewne nie zostanie spełniony.
Manfred Platzeck domagał się też powołania przy rządzie RFN koordynatora ds.
kontaktów polsko-niemieckich, „nie można bowiem oddawać się wygodnej iluzji,
że stosunki między sąsiadami same znowu się poprawią”. Stosunki te znacznie
się pogorszyły po sporze o konstytucję europejską oraz po tym, jak Polska
udzieliła poparcia amerykańskiej inwazji na Irak.
W niemieckich mediach znów zabrzmiały antypolskie głosy niemalże w starym
stylu. Polaków nazywano „amerykańskimi najemnikami”, „gorliwymi adiutantami
USA”, „osłami trojańskimi”, którzy torpedują tworzącą się jakoby (na fali
antyamerykańskiego pacyfizmu) tożsamość jednoczącej się Europy. Kroplą,
która przepełniła czarę, stała się propozycja Warszawy, aby Niemcy wysłały
do Iraku oddziały Bundeswehry i oddały je pod polskie dowództwo. „Półdebilowaty
sąsiad na krótko stał się bezczelny”, podsumował złośliwie opinie
berlińskich polityków i bulwarowej prasy publicysta Jochen Förster.
Te filipiki w środkach masowego przekazu nie pozostały bez wpływu na opinię
przeciętnego Herr Maiera. Rząd federalny ostatecznie zrezygnował z planów
powołania koordynatora ds. polskich, wątpliwe jednak, aby taki urzędnik
zdołał naprawić wyrządzone szkody. Czy w UE dwa narody związane położeniem
geograficznym i tysiącletnią złą i dobrą historią przynajmniej trochę się
polubią? Wydaje się, że tak, na co wpływ mają też liczne i dobre kontakty
prezydenta Kwaśniewskiego z najważniejszymi politykami RFN.
Cała czołówka niemieckich polityków popierała wejście Polski do UE.
Większość Niemców otwarcie mówiła, że będzie to zadośćuczynienie za
wyrządzone Polakom krzywdy (zapewne jednak ważniejszym motywem było
uzyskanie rynku zbytu, rezerwuaru taniej i bliskiej kulturowo siły roboczej
jak również stabilnej strefy za wschodnią granicą). Jednak w UE sąsiedzi ze
Wschodu stają się dla Niemców konkurentami.
Siedmioletni zakaz pracy dla Polaków, przyjęty przez rząd Gerharda Schrödera,
został bardzo źle odebrany nad Wisłą. Obecnie Niemcy bronią się, jak mogą,
przed polską konkurencją. Urzędnicy w RFN imają się różnych kruczków
prawnych, aby tylko nie uznawać praw jazdy wystawianych w Polsce dla Niemców
(kursy i egzaminy są w naszym kraju znacznie tańsze). Polska jest potentatem
w produkcji ziemniaków. Niemiecka prasa rolnicza podniosła larum, że polskie
kartofle mogą przenosić choroby roślin. Kanclerz Schröder usiłuje nakłonić
rząd RP do obciążenia polskich przedsiębiorstw wyższymi podatkami. Zapewne
wkrótce pierwsze skargi „wypędzonych”, domagających się zwrotu majątków,
trafią do Strasburga. To wszystko nie przyczynia się do rozkwitu
dobrosąsiedzkich stosunków.
Niektórzy komentatorzy twierdzili, że nadzieją na poprawę sytuacji są
młodzi, wśród których uprzedzenia powinny być najmniejsze. Ale ciekawie
rzecz się ma ze szkołami działającymi przy granicy polsko-niemieckiej. Na
przykład we Frankfurcie nad Odrą są szkoły z polskimi klasami. Wydawałoby
się, że to wymarzone miejsce do nawiązywania kontaktów między młodymi
ludźmi.
– Nic z tego. Socjolog z Zielonej Góry, Jacek Kurzępa, opisuje, że Polacy
trzymają się z Polakami, Niemcy z Niemcami. Nie ma mieszanych par czy
przyjaźni. Osobno na przerwach, osobno wracają do domów – opowiada Mateusz
Fałkowski. Jego zdaniem, polsko-niemiecka wspólnota nie może i nie powinna
być definiowana jedynie jako wspólnota interesów. Bo te bywają różne, a
przydałaby się zwykła przyjaźń. – Słuchamy tej samej muzyki, chodzimy do
pubów oglądać mecze, na kręgle, do kina. Można mieć przyjaciela Niemca –
dodaje z przekonaniem Łukasz.
Niemcy, jeśli nie liczyć okręgu Kaliningradu, przez który RP graniczy z
Rosją, są największym sąsiadem Polski. 10 tys. niemieckich firm już działa w
Polsce i tylko we Francji jest ich więcej. To korzyści płynące z naszego
sąsiedztwa.
– W ostatnim półroczu spotkałem wielu polskich biznesmenów. Zadawałem im
jedno pytanie: dlaczego decydują się robić tyle interesów z Niemcami? – mówi
dr Reinhard Schweppe. – Padała taka odpowiedź: na początku mieliśmy opory,
bo czyjś ojciec zginął w powstaniu, a babcia w obozie. Dlatego wcześniej
woleliśmy kontakty z Włochami, Francuzami i Amerykanami. Ale w końcu
wróciliśmy do Niemców, bo z nimi najłatwiej nam się dogadać.
Krzysztof Kęciek, Paulina Nowosielska
Korzystaliśmy z opracowań: Xymena Dolińska, Mateusz Fałkowski, Polska‚
Niemcy. Wzajemny wizerunek w okresie rozszerzania Unii Europejskiej, ISP
Warszawa 2001; Mateusz Fałkowski, Agnieszka Popko, Wizerunek Polski w prasie
niemieckiej (oraz austriackiej) w latach 2000-2001 w kontekście rozszerzenia
UE, raporty kwartalne oraz roczne podsumowania na stronie ISP
www.isp.org.pl
Polenwitze, czyli dowcipy o Polakach
Na hasło Polenwitze (dowcipy o Polakach) wyszukiwarka internetowa Google
daje 2060 trafień, na hasło Lech Walesa – tylko 1960.
• Jakie jest zdanie, które składa się z czterech kłamstw i z ośmiu słów?
Uczciwy Polak jedzie trzeźwy do pracy własnym samochodem.
• Dwaj ludożercy pieką na rożnie posiłek. Jeden zwraca uwagę: – Ty, nie
obracaj go tak szybko, bo nie będzie chrupki. – Co ty, to przecież Polak.
Jak będę go powoli obracał, ukradnie mi węgiel.
• Co się urodzi ze skrzyżowania Polaka z Niemcem z dawnej NRD? Osobnik zbyt
leniwy, aby kraść.
• Jaka jest w Polsce różnica między weselem a pogrzebem? Na tym ostatnim
jeden uczestnik jest mniej pijany.
• Polak przychodzi do znajomej. Kobieta rozbiera się, daje gościowi sznur i
mówi: „Zwiąż mnie, obróć mnie i zrób to, co wy, Polacy, potraficie
najlepiej”. Polak wiąże niewiastę, obraca ją i ucieka z jej telewizorem.
• Po czym poznać, że Polak jest w niebie? Po tym, że Wielki Wóz nie ma kół.
• Dlaczego pielęgniarka uderza nowo narodzonego Polaka dwa razy w plecy? –
Pierwszy raz, aby pobudzić go do życia, drugi raz, żeby wypluł zegarek
ordynatora.
• Z mrozu jest ta jedna korzyść, że Polacy trzymają ręce w kieszeniach.
• Co dostaje Polak na 18. urodziny? Twój samochód.
• Kim jest Polak bez rąk? Osobą godną zaufania.
powrót
Copyright © Fundacja Pomocy Antyk |