powrót
WIESŁAW ZIOBRO
Dzielenie ciastka
Jedni potępiali Francuzów za pozbawianie polskich robotników miejsc
pracy. Inni - na wiadomość o projekcie przeniesienia produkcji do Płońska -
pytali: Gdzie jest ten Płońsk, nie przypadkiem w Polsce?
Miało być jak na wojnie - i jest. Są nawet wojenni zdrajcy. - Jedni
walczą i ponoszą ofiarę, a drudzy próbują to wykorzystać, robić jeszcze na
tym interes. Naprawdę, jak na wojnie - mówi Krzysztof Witko, jarosławski
kupiec z Giełdy Hurtowej. - Nie ma co ukrywać. Są u nas łamistrajki.
Łamistrajków dość łatwo zauważyć w mieście. We wszystkich sklepach miało nie
być wyrobów Danone, ale w niektórych nadal są. Inaczej jest niż zakładali
organizatorzy akcji. Zakładali, że będzie większa solidarność. - Nie możemy
tego zrozumieć - ze smutkiem powiada Witko.
Akcja bojkotu wyrobów francuskiej firmy Danone, światowego potentata branży
mleczarskiej (w Polsce 2,5 tys. zatrudnionych w sześciu zakładach), ma na
celu skłonić firmę LU, z grupy kapitałowej Danone, od 2001 r. właściciela
dawnych zakładów cukierniczych "San", do ustępstw w sprawie dalszych losów
tych zakładów. "San", wybudowany w latach 30. ubiegłego stulecia i
rozbudowany po wojnie, w najlepszych dla siebie czasach w latach 70. miał 40
proc. udziału w rynku ciastek w Polsce.
W lipcu br. firma LU Polska SA poinformowała, że z przyczyn ekonomicznych ma
zamiar przenieść linie produkcyjne do wyrobu ciastek z Jarosławia do
Płońska, innego zakładu będącego własnością LU. W Jarosławiu związki
zawodowe powiedziały: nie. - Sprawa jest bardzo poważna. Dotyczy 460 miejsc
pracy w mieście i powiecie, w których skala bezrobocia jest coraz większa -
mówi Stanisław Herda z NSZZ "Solidarność" w jarosławskim oddziale LU Polska.
Herda się dziwi: - Toż to był jeden z najlepszych zakładów tej branży w
kraju. Co więc takiego się podziało, że trzeba go zamykać? Odnosimy
wrażenie, że LU chciał kupić rynek konsumentów, a nie zakład. Zagraniczni
inwestorzy coraz częściej posuwają się w Polsce do takich decyzji.
Tomasz Osuch, jeden z dyrektorów firmy LU Polska SA: - Nie kupuje się firmy
o rocznych obrotach 30 mln euro po to, by ją zamknąć, ale rynek wyrobów
cukierniczych w Polsce zmienił się od czasu, kiedy staliśmy się właścicielem
zakładu w Jarosławiu.
Alain Locqueneux, dyrektor generalny LU Polska SA, w piśmie przekazanym
załodze z Jarosławia narzeka na trudną sytuację rynkową. Twierdzi, że w
ciągu dwóch ostatnich lat obroty firmy spadły o 30 proc., a to z kolei
powoduje niewykorzystanie 65 proc. posiadanego potencjału obu fabryk.
Deklaruje, iż część załogi otrzyma propozycję zatrudnienia w zakładzie w
Płońsku, pozostali zostaną objęci rocznym programem działań osłonowych, po
którym otrzymają 10- lub 11-miesięczne odprawy.
Wicepremier Jerzy Hausner niedawno publicznie pochwalił koncern LU za
troskę, którą, jego zdaniem, przejawia on względem załogi zakładu, gdzie ma
dojść do ograniczenia produkcji. Docenił fakt, że LU Polska SA angażuje się
w poszukiwaniu dla Jarosławia nowego inwestora.
Uderzyć w wizerunek
- Zauważamy, że zagraniczne koncerny umieją manipulować opinią publiczną w
profesjonalny sposób - komentuje Stanisław Herda. - Podaje się np., że
średnia zarobków wynosi w firmie 2,4 tys. zł, więc ludzie spoza fabryki
mnożą to przez dziesięć i już zazdroszczą nam tej kupy pieniędzy. Tymczasem
w Jarosławiu pracownik dostaje do ręki zwykle ok. 1,1 tys. zł. Odprawy nie
będą wielkie, zwłaszcza w obliczu czekającego nas bezrobocia.
Związkowcy jarosławscy niemal cały czas negocjują z właścicielami zakładu.
Chodzi przede wszystkim o możliwość utworzenia spółki pracowniczej na wzór
leżajskiego "Hortino SA". W 1999 r. przetwórnia owoców i warzyw w pobliskim
Leżajsku znalazła się w podobnej sytuacji, gdyż dotychczasowy właściciel - "Hortex",
należący do zagranicznego inwestora, zamierzał przenieść część ważnej
produkcji do innego zakładu. Dziś w większości leżajskich placówek
handlowych przetwory "Horteksu" są niedostępne, mimo że nikt oficjalnie nie
wzywał do bojkotu konkurenta "Hortino".
W Jarosławiu podczas rozmów o spółce pracowniczej dwie strony - pilnując
swoich interesów - dyskutują o losie dwóch linii technologicznych, które LU
miałoby pozostawić i o przyszłym asortymencie produkcji, także o znaku
firmowym.
Zrodził się jednak pomysł, by na okres negocjacji nacisnąć na Francuzów.
Prędko powołano społeczny komitet obrony zakładu LU Polska w Jarosławiu.
Komitet zażądał pozostawienia w mieście całości produkcji. Ogłoszono bojkot
wyrobów Danone. - Obserwowaliśmy, że na początku pertraktuje z nami drugi
garnitur LU Polska, a tym pertraktacjom nie nadaje się odpowiedniej rangi -
żali się Herda. - Zaczęliśmy się zastanawiać, jak tę sytuację odmienić.
Pomysł, by uderzyć w wizerunek firmy, uznaję za słuszny.
Zdziwieni klienci
Dzisiaj w mieście mówi się, że to Alicja Jużyniec, prezes PSS "Społem" w
Jarosławiu, poddała myśl, by bojkotować Danone. - Zabierają nam zakład, tną
w mieście to, co najlepsze, więc jak tu nie reagować? - pyta pani prezes. -
Chodzi o okazanie lokalnej solidarności, lecz nie tylko. Zakłady cukiernicze
to fragment całego łańcuszka powiązań ekonomicznych w okolicy. Jeśli zakłady
padną, stracimy wielu klientów. Część z nich wróci na wieś, ominie miasto, a
ja i zarząd też musimy się martwić o utrzymanie naszej 400-osobowej załogi.
Klienci najpierw byli zdziwieni tym, że wyrobów Danone na razie u nas nie
będzie, ale chyba już zrozumieli, w czym rzecz. Przedstawiciele LU Polska
odwiedzili mnie ostatnio, namawiali do przerwania bojkotu, twierdzili, że
proponując ludziom ze swego zakładu wysokie odprawy, czynią wielkie dobro.
Mnie nie przekonali.
Koncern Danone bojkotowany jest nie pierwszy raz. W 2001 r. we Francji, na
wieść o tym, że firma chce zamknąć niektóre swoje zakłady, organizatorzy
protestu zorganizowali kampanię pod hasłem "Wszyscy razem przeciw Danone".
Na jej użytek powstała strona internetowa Jeboycottedanone (bojkotuję Danone).
W Jarosławiu nikt z rozmówców reportera o tym nie słyszał, ale słyszano o
prowadzeniu akcji na Węgrzech i Czechach, podobno z dobrym skutkiem.
Generalnie bojkot czyichś wyrobów - w imię grupowej racji - jest dość znaną
na świecie formą nacisku.
Jarosław zaskoczony został wiadomością, że do bojkotu chce wezwać również
zakładowa "Solidarność" Spółdzielni Mleczarskiej Maćkowy z Wybrzeża.
Pojawiła się tylko jedna wątpliwość: Maćkowy konkuruje na rynku z Danone...
- Nie jesteśmy przeciwko kapitałowi zagranicznemu w ogóle, ale przeciwko
takim inwestorom, którzy chcą opanować polski rynek kosztem miejsc pracy w
naszym kraju - oznajmia Andrzej Mazurkiewicz, przewodniczący społecznego
komitetu obrony jarosławskiego zakładu, jeden z krajowych liderów KPN. -
Upadek dawnego Sanu wywołałby poważne skutki. W skali roku wszystkie pensje
z tego zakładu to kwota 10 mln zł. Wielka jej część trafia na lokalny rynek,
na zakup towarów i usług. Ci, którzy nie chcą przyłączyć się do naszej akcji
albo tego nie rozumieją, albo nie chcą rozumieć, sami na siebie kręcą bicz.
Bojkot jest ostrzeżeniem dla tych zachodnich firm, które kupują nasze
fabryki tylko po to, by je zamknąć. Nieprzypadkowo zresztą tuż przed
wejściem Polski do Unii i zwiększonym napływem towarów stamtąd.
Kupiec Witko, który studiuje zaocznie politologię, zdaje sobie sprawę z
tego, że swoimi niekonwencjonalnymi działaniami Jarosław może wypłoszyć
inwestorów, ale ma nadzieję, że tylko tych ze złymi intencjami.
Wpłyńcie na postawę
W Internecie, na stronach
www.trójmiasto.pl, pojawili się dyskutanci, do których - za przyczyną SM
Maćkowy - dotarła wieść o jarosławskim bojkocie produktów "D". Jedni, nie
szczędząc także inwektyw, potępiali Francuzów za pozbawianie polskich
robotników miejsc pracy, inni - na wiadomość o projekcie przeniesienia
produkcji do Płońska - pytali: Gdzie jest ten Płońsk, nie przypadkiem w
Polsce? Ktoś się martwił, że na akcji stratni będą krajowi dostawcy mleka.
- Na zjeździe branżówki koledzy z "Solidarności" z polskich zakładów Danone
mieli do nas pretensje, mówili: - Ładujecie w nas, spada nam sprzedaż, co wy
chcecie zrobić? - przyznaje Stanisław Herda. - Myśmy ich namawiali, żeby
stanęli w naszej obronie, że dziś oni pomogą nam, a jutro być może my im.
Marian Janusz, przewodniczący Rady Miasta w Jarosławiu, informuje, że
związki zawodowe zakładów Danone prosiły go, aby wpłynął na postawę pani
prezes Jużyniec ze "Społem", która jest radną miejską.
- Jako przewodniczący nie mogę w takich przypadkach wpływać na postawę
radnych. Sytuacja dawnego "Sanu" jest skomplikowana. Z jednej strony ludzie
bojąc się utraty pracy, wykonują zrozumiałe gesty determinacji, z drugiej -
właściciel zakładu ma prawo do tego typu decyzji. Władze samorządowe miasta
i powiatu jarosławskiego we wspólnym stanowisku sprzeciwiły się likwidacji
zakładu, ale zainteresowane są wyważonymi działaniami obronnymi, by nie
odstraszyć potencjalnych inwestorów, którzy być może przyjdą po LU Polska
SA. Pakiet socjalny przygotowany dla zwalnianej załogi wydaje się
atrakcyjny, a z tego, co słyszę, część załogi, głównie mieszkańcy wsi,
skłonna byłaby przystać na tę ofertę, by za uzyskane tą drogą pieniądze coś
sobie dokupić do gospodarstwa. Owszem, zastanawiającym dla mnie
spostrzeżeniem było to, że LU Polska po kupieniu Jarosławia zaczął, moim
zdaniem, zaniedbywać system sprzedaży. Nie wiem, czemu miało to służyć.
Z podniesionym czołem
Jakie są pierwsze zyski bojkotu wyrobów "D"?
Stanisław Herda: - Francuzi stali się bardziej elastyczni w rozmowach z
nami, projekt spółki pracowniczej zaczął być poważnie omawiany.
Tomasz Osuch z LU Polska SA zaprzecza temu. - O możliwości utworzenia w
Jarosławiu spółki pracowniczej rozmawiamy nie wskutek wywieranego na nas
nacisku, ale dlatego, że dopiero niedawno oficjalnie dowiedzieliśmy się od
związkowców o takim projekcie. Uważam, że akcja związana z ograniczaniem
dystrybucji naszych produktów może przeszkodzić w znalezieniu dla zakładu
nowego inwestora.
Stanisław Mazurkiewicz uważa, że dzięki temu bojkotowi, który staje się
coraz głośniejszy, ludzie z dawnego "Sanu" chodzą wreszcie z podniesionym
czołem, bo do tej pory byli traktowani przez LU Polska instrumentalnie. -
Zdajemy sobie sprawę z tego, że akcja o zasięgu tylko lokalnym nie
przestraszy francuskiego właściciela. Myślimy więc o nadaniu jej zasięgu
ogólnopolskiego, gdyby postulaty związkowców nie zostały uznane.
W Jarosławiu wyroby "D" kupuje się trudniej niż kiedyś, ale jest to wciąż
możliwe. W ciągu pawilonów handlowych przy ul. Poniatowskiego obiekty
społemowskie sąsiadują z innymi. W "Społem" przetworów Danone nie uświadczy,
ale kilka kroków dalej, w prywatnej placówce, do zakupu zachęca duża
świetlna reklama tej firmy. Jej towar też jest.
Prosząc o zachowanie anonimowości jeden z miejscowych kupców, którego
Krzysztof Witko zapewne nazwałby łamistrajkiem, w rozmowie telefonicznej
stwierdził, że będzie nadal handlował wyrobami "D". - Moi niektórzy klienci
są przywiązani do pewnych towarów i nie mogę ich zawieść. Niech sami klienci
decydują o bojkocie. Dlaczego miałbym karać tych, którzy nie chcieliby się
przyłączyć do akcji? Ja żyję z tych ludzi. Poza tym nie wierzę w powodzenie
bojkotu. Jedynie poróżni on środowiska kupieckie w mieście.
Lojalka do podpisania
Witko jest zdania, że kupcy, którzy bojkotują bojkot, zachowują się moralnie
niepoprawnie. - Mogliby klientom zaoferować inny, nie gorszy towar, a jeśli
nawet ktoś przez to miałby coś stracić, to trudno. Skąd dobrze prosperujące
dziś zakłady czy dostawcy surowca wiedzą, że jutro nie podzielą losu załogi
LU Polska z Jarosławia? Kto wtedy stanie w ich obronie?
Krzysztof Witko próbował uzyskać wsparcie ze strony trzech posłów. Bez
większego efektu. On również zastanawia się, w jaki sposób, w razie potrzeby
zaostrzyć protest. Odbiorcy towaru z jego hurtowni spożywczej już podpisali
lojalkę, że swoich klientów będą namawiać do wyboru produktów innych firm.
Dostawcy z Lublina i Wielkopolski zadeklarowali, że w ramach solidarności
kupieckiej mogą przyłączyć się do akcji. - Jeśli nie będziemy trzymać się
wszyscy razem, wnet będzie po nas - oświadcza Witko. - Moim zdaniem, bojkot
trzeba poprowadzić tak, by od dostaw produktów Danone odciąć najbardziej
opornych.
Poproszona o komentarz w sprawie Magdalena Potocka, rzeczniczka koncernu
Danone Polska, pocztą elektroniczną przysłała odpowiedź, w której opisuje
przede wszystkim akcje służące w Polsce dobremu wizerunkowi firmy. Potocka
nadmienia ponadto, iż mleko używane przez firmę pochodzi wyłącznie od
polskich rolników, 99 proc. surowców jest polskich, wszyscy dostawcy są
Polakami, 99,9 proc. pracowników firmy to Polacy. Dlatego uważam, że
ograniczanie dystrybucji naszych produktów jest działaniem nieprzemyślanym,
ponieważ uderza w kilka tysięcy polskich rodzin.
Pytania o finansowe skutki bojkotu i ewentualne obawy związane z możliwością
jego rozszerzenia pozostały bez odpowiedzi.
Wiesław Ziobro
powrót
Copyright © Fundacja Pomocy Antyk |